Poniedziałek, 14 lutego, godzina 16:15 czasu Greenwich. Boing 757-200 linii lotniczych Iceland Express wzbija się w powietrze i kieruje na południowy-zachód. Cel - lotnisko Newark Liberty International. Pilot informuje o trasie lotu: Południowa Grenlandia, Nowa Fundlandia, Quebec, północno-wschodnie USA. Ciarki przechodza po plecach. Pierwszy raz na dobre wylatuję poza Europę! Samolot sprawia wrażenie bardzo wiekowego. Zapewne zanim trafił do Iceland Express, przez wiele klat służył w innych liniach lotniczych. Sporo wolnych miejsc. Może 60-70% zajętych miejsc. Lot przebiega spokojnie, poza kilkoma drobnymi turbulencjami. Za oknem najpierw widać błękitną, pomarszczoną falami taflę Atlantyku, a po kilkudziesięciu minutach zanurzamy się w białe chmury. w około połowie drogi chmury się rozrzedzają, a za oknem ukazuje się śnieżno-lodowy krajobraz północnej Kanady. Jestem już nad Ameryką!
Za oknem podziwiam skute lodem jeziora i meandrujące rzeki. Na jakieś półtorej godziny przed lądowaniem wlatujemy w przestrzeń powietrzną Stanów Zjednoczonych. Obsługa pokładowa rozpoczyna rozdawanie formularzy celno-imigracyjnych, których wypełnienie w samolocie ma znacznie skrócić formalności na granicy w Newark. I tu pierwsza wpadka Iceland Expressa. Dla części pasażerów siedzących w tylniej części samolotu zabrakło formularzy. Do tych "szczęśliwców" należę również ja... Nici z szybkiej odprawy paszportowej. Na kilkadziesiąt minut przed planowanym lądowaniem czuję jak samolot zaczyna powoli się zniżać, a silniki zmniejszają obroty. Serce zaczyna mocniej bić. Od dziecka marzyłem o podróży do Nowego Jorku. Mówi się, że to stolica świata. Kamera i aparat w pogotowiu. Zanim wybrałem miejsce siedzące w samolocie, zrobiołem małe dochodzenie na Google Maps. Układ pasów startowych na Newark wskazywał, że jest duża szansa z prawej strony samolotu (patrząc od dzioba), podczas lądowania podziwiać wieżowce Manhattanu! Okazało się, że idealnie to sobie wykombinowałem! Nie dość, że Manhattan widać było świetnie, to jeszcze był pięknie oświetlony promieniami zachodzącego właśnie słońca. Nie wiem za co się łapać, kamera czy aparat... Widok niesamowity! Empire State Building jak na dłoni! Dla kogoś kto pierwszy raz przylatuje do Stanów to niesamowita frajda.
Wysunięte podwozie, kilka ostrych zakrętów i lądujemy w Newark. Pojawia się dreszczyk emocji przed kontrolą "immigration". Niestety samo posiadanie wizy nie gwarantuje wjazdu do Stanów Zjednoczonych... Ostateczna decyzja należy do oficera na granicy. Nie raz czytałem lub słyszałem historie o Polakach zawracanych z granicy z powrotem do samolotu do Europy podobno nawet bez konkretnego powodu. Jeszcze tylko wypełnienie formularzy (jakieś 20 minut, które mogłem zaoszczędzić w samolocie) i podchodzę do stanowiska odprawy. Zdjęcie odcisków palców, zdjęcie no i zaczynamy przesłuchanie. Opowiadam o moim projekcie podróży dookoła świata. Celnik jakby się ożywił. Widać pomysł mu się podoba :) Na prośbę o pokazanie potwierdzeń rezerwacji lotów, wyciągam cały segregator z chronologicznie ułożonymi wydrukami z potwierdzeniami lotów. Celnik po zobaczeniu tylko dwóch stron stwierdził, że to mu w zupełności wystarczy. Moja przygoda natchnęła go do wspomnień z przeszłości. Dowiedziałem się, że kiedyś pracował w liniach Pan Am, które miały w ofercie lot numer 001 lecący z zachodu na wschód, z kilkoma przystankami, dookoła świata. Żałował, że sam się nie załapał... Otrzymałem bardzo sympatyczne życzenia udanej podróży oraz stempelek zezwalający na 6-miesięczny pobyt w USA.
Dowiedziałem się, że najtańszą opcją dojazdu na Manhattan jest przejazd autobusem numer 26 do Newark Penn Station, i dalej pociąg PATH do New York Pen Station na Manhattanie. Newark to jeden ze światowych lotniskowych gigantów. Znalezienie przystanku i zorganizowanie dokładnej odliczonej kwoty na bilet zajęło mi kilkanaście minut. Przejazd na dworzec w Newark zwykłym miejskim autobusem - 2,5 dolara. Pierwszy kontakt z prawdziwą Ameryką! Od razu wpada w ucho charakterystyczny "filmowy" amerykański akcent. Kilka osób głośno rozmawia przez komórki. Na dworcu w Newark, kupuję w specjalnym automacie bilet do Nowego Jorku. Koszt - 5 dolarów, czas przejazdu około 15 minut. Kilka stacji, tunel pod Hudson River i jestem na Manhattanie. Wysiadam z pociągu i zanurzam się w sieci niekończących się tuneli w poszukiwaniu linii metra. Plan - dotrzeć jak najszybciej do hostelu, zostawić kilka zbędnych rzeczy i ruszyć w miasto. Planowałem kupić bilet jednodniowy/24-godzinny. Niestety w Nowym Jorku takie bilety nie funkcjonują. Najtańszy bilet czasowy na nieograniczoną liczbę przejazdów to bilet 7-dniowy za 36 dolarów. Kupuję więc jednorazowy za 2,20 USD który upoważnia do jednego przejazdu z przesiadkami w ciągu 2 godzin od skasowania.
Już mam wsiadać w metro kiedy moją uwagę przykuwa pewna magiczna nazwa na schemacie komunikacji miejskiej - "Times Square". To słynne rozświetlone reklamami miejsce znane z relacji z nocy sylwestrowych z Nowego Jorku. Stacja na którą trafiłem leży tuż przy Times Square . Zmiana planów! Wychodzę na powierzchnię! Uwielbiam ten moment... Wyjście z metra w słynnym miejscu pierwszy raz odwiedzanego miasta. Tym razem wrażenie jest chyba najpotężniejsze! Ogrom otaczających budynków, neony rozświetlające miasto i tłumy ludzi płynące chodnikami sprawiają że po plecach przechodzą ciarki. Poczułem się naprawdę malutki. Poczułem jaka Warszawa jest malutka... Co ciekawe, Times Square to chyba jedyne miejsce na świecie, w którym w nocy nie potrzeba statywu by robić wyraźnie zdjęcia. Miejsce jest tak rozświetlone, że aparat radzi sobie z czasem naświetlania prawie jak za dnia.
Robi się późno. Czas wyruszyć w stronę zarezerwowanego hostelu. Do przejechania mam pięć stacji metra z jedną przesiadką po drodze. Wysiadam na ulicy 77 w dzielnicy Upper East Side. Do przejścia mam kilka bloków (przecznic).
Hostel okazuje się czymś w rodzaju domu studenckiego prowadzonego przez miejscową synagogę. Pokój 2 osobowy z łazienką, kuchnią i darmowym dostępem do internetu dostaję za 18 dolarów za noc! Po całym dniu podróży trwającym od 5:30 rano w Londynie do około północy w Nowym Jorku czyli 5 rano następnego dnia w Londynie. Prawie 24 godziny na nogach! Padam, dziś już nic więcej nie napiszę... :)
komentarze
- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres