Na Molokai mam dwa noclegi, tak więc wyjdzie 12 dolarów za noc - dwa razy mniej niż w hostelu w Honolulu. Ok, noclegi trochę prowizoryczne, ale zabezpieczone. Ahoj przygodo! Lecę! :) Zanim złapię autobus na lotnisko, przechodzę jeszcze spacerem do Downtown - centrum biznesowego Honolulu.
Po drodze mijam między innymi Ratusz, Budynek Sądu i Pałac Iolani. Downtown Honolulu przywołuje mi wspomnienia z Manhattanu!
Również tutaj gąszcz wieżowców (oczywiście na inną skalę). Dzielnica jest bardzo czysta i zadbana. Wszędzie palmy, skwery. Jestem pod dużym wrażeniem! Musze przyznać, że Honolulu to jedno z najpiękniejszych miast w jakich byłem!
Z Downtown łapię autobus na lotnisko. Przejazd zajmuje jakieś 20 minut. Jestem trochę poddenerwowany, bo niespodziewanie na przystanku czekałem ponad 25 minut. Kiedy docieram na lotnisko do odlotu mam jakąś godzinę. Brak jakiegokolwiek stanowiska informacji lotniskowej zdecydowanie nie pomaga. O miejsce odprawy na loty liniami Air Mokulele dowiaduję się od ochroniarzy i sprzątaczy. Po jakichś 10 minutach szybkiego spaceru do ostatniego z kolei terminala, docieram do stanowisk check-inu. Do odlotu jeszcze jakieś 45 minut, tak więc wszytko ok. Odprawa na tak krótkie loty jak mój kończy się zwykle jakieś 20 minut przed odlotem. Niestety muszę zapłacić 10 dolarów za nadanie bagażu. Limit podręcznego to tylko 5 kg. Po kontroli bagażu podręcznego wchodzę to niewielkiej hali odlotów tzw. inter-island (międzywyspowy). Na wyświetlaczu egzotyczne nazwy jak: Kapalua, Lihue, Hilo, Molokai...
10 minut przed odlotem rozpoczyna się boarding. Pracownik Air Mokulele podchodzi do każdego pod bramką odbiera boarding pass i wskazuje rząd w samolocie. Mi został przydzielony pierwszy. Wychodzimy z terminalu na gorąca płytę lotniska. Krótki spacer i dochodzimy do malutkiej jednosilnikowej Cessny Caravan. W środku, jakieś 12 miejsc w 6 rzędach.
Pilot robi krótki briefing na temat bezpieczeństwa po czym ruszamy w stronę pasa startowego. Z mojego siedzenia mógłbym właściwie położyć pilotowi rękę na ramieniu.
Tuż przed startem pilot zasuwa drzwiczki kokpitu. O jakiejkolwiek obsłudze pokładowej oczywiście nie ma mowy. W samolocie jest tylko pilot i 12 pasażerów. Wzbijamy się w powietrze. Od razu czuć że to nie Boeing czy Airbus. Czuć jak wiatr lekko rzuca samolotem. Od momentu startu za oknem mam wręcz zapierające dech w piersi widoki! Honolulu w całej okazałości na tle gór wyspy Oahu. Przelatujemy tuż nad Waikiki.
Nie wiem czy mam filmować czy robić zdjęcia. Piękne niebieskie niebo, białe chmurki, i niesamowita sceneria Honolulu z lotu ptaka. Już czuję, że warto było wydać te 200 PLN za loty na i z Molokai!
Po kilku minutach jesteśmy już nad oceanem, Oahu powoli znika z pola widzenia. pode mną niebieska otchłań oceanu. Wypatruję wielorybów, podobno można je spotkać w tej okolicy. Lecimy dość nisko nad wodą. Za chwilę za oknem pokazuje się kolejny ląd - to Molokai! Od razu uwagę zwraca rdzawo-czerwona ziemia. Zielona roślinność na tle czerwonej gleby wygląda niesamowicie!
Od razu widać różnicę w porównaniu z krajobrazem Oahu. Oprócz jakiejś drogi i kilku domów - pustkowia. Po kilku minutach dotykamy pasa startowego lotniska w Hoolehua. Bagaż zabieram spod samolotu. Terminal jest malutki. Właściwie tylko dwa pomieszczenia.
Rozglądam się za jakąś mapą, możliwością dostania się do wypożyczalni rowerów. Pytam pracowników lotniska. Wypożyczalnia jest w miasteczku jakieś 10 mil od lotniska. Proponują mi taksówkę. Koszt około 30 dolarów. Dziękuję bardzo!
Wychodzę przed terminal z nadzieją załapania się do miasteczka (Kaunakakai) z kimś z mojego lotu. Nagle słyszę za sobą głos. Michał? Nieco zdezorientowany odwracam się i okazuje się, że to facet w wypożyczalni rowerów. Uff mam z głowy kombinowanie dojazdu do miasta. Philip proponuje, że podrzuci mnie do campingu, który jest niedaleko miasteczka. Super! Niedługo zacznie się ściemniać, nie wiem czy bym tam dotarł przed zmierzchem. Po drodze Philip podsumował mnie w sumie na 60 dolarów za rower na prawie 3 dni, odbiór i zwrot roweru na lotnisku i podrzucenie na camping. Hmmm myślałem, że to ostatnie to w ramach przysługi, bo też się wybiera w tamtą stronę... Cena jak na Hawaje nie jest zła! Tak jak mówiłem, za jeden nocleg w najtańszym hotelu na wyspie trzeba zapłacić około 80 USD. Camping, a raczej pole namiotowe jednym budynkiem z toaletami i prysznicami (oba przybytki bez żadnych drzwi) oddzielone jest od morza rzędem wysokich, pięknych palm kokosowych. Na szczęście z drzew usunięto owoce. Inaczej stanowiłyby śmiertelne zagrożenie dla obozujących.
Plaża zupełnie inna niż na Oahu. Piasek ciemniejszy i z grubszego ziarna. Na miejscu są jeszcze dwa inne namioty. W jednym para emerytów z Kanady, w drugim młody Amerykanin, który na wyspie jest już od 4 miesięcy... Rozstawiam namiot.
Jeszcze przed zachodem sołńca chcę pojechać do Kaunakakai i kupić coś do picia i jedzenia. Mam wrażenie że nagle trafiłem do zupełnie innego kraju, zupełnie innego świata w porównaniu z tym co było na Oahu. Miasteczko jak z westernu. Ospałe, ciche, spokojne na ulicy właściwie tylko Hawajczycy o śniado-polinezyjskiej urodzie. Udaje mi się wrócić na pole namiotowe tuż przed zapadnięciem kompletnych ciemności. Wyspa jest piękna. Sporo o niej czytałem. Na zachodzie piękne piaszczyste plaże dorównujące tym najpiękniejszym na Oahu. Na wschodzie wspaniałe góry z prawdziwą dżunglą i najwyższymi klifami morskimi na świecie. National Geographic wybrał niedawno Molokai do dziesiątki najciekawszych i najbardziej wartych odwiedzenia wysp na świecie! Mogliby tu mieć pięciogwiazdkowe kompleksy hotelowe, parki rozrywki, centra handlowe, statki wycieczkowe, sklepy z pamiątkami... Ale nie chcą. I chwała im za to!
komentarze
- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres