Koniec laby, czas pożegnać się z pięknym Sabang. Jeszcze dzisiaj musimy dotrzeć z powrotem do Puerto Princesa. Jutro rano wylot do Manili i dalej do Kota Kinabalu na wyspie Borneo. Rozpoczyna się nasza kilkudniowa wycieczka przez Malezję, Brunei i Singapur. Będzie sporo latania, jeżdżenia autobusami, a nawet pływania promami. Będzie też czas na wyskoczenie na miasto, poznanie mieszkańców, popróbowanie lokalnych potraw :)
Ostatni transport z Sabang do Puerto Princesa odjeżdża około 16:00. Po zmierzchu nic tutaj już nie jeździ. Decydujemy się na wana, który przewiezie nas do celu w około półtorej godziny. Koszt tylko 50 pesos (3,5 PLN) wyższy niż 3-godzinna jazda autobusem. Tę, musimy przyznać bardzo klimatyczną atrakcję (pamiętacie kury pod siedzeniami? :), mamy już za sobą w drodze do Sabang. Zarezerwowany wcześniej samochód podjeżdża pod sam ośrodek w którym nocowaliśmy. Mamy być jedynymi pasażerami. Około 14:00 ładujemy bagaże i ruszamy w drogę. Podziwiamy piękne porośnięte dżunglą góry Palawanu. Nie zatrzymujemy się w mijanych wioskach. A jednak, gdzieś w połowie drogi zatrzymujemy się przy lokalnej szkole. Przy drodze stoi grupka kilkunastu młodych dziewczynek. Pewnie właśnie skończyły zajęcia. Kierowca trąbi i proponuje podwózkę naszym wanem. Mamy chyba 4 wolne miejsca. Do samochodu pakuje się 12 dziewczynek! Nasza obecność wzbudza i radość i zawstydzenie. Część stoi w przejściu, część siedzi u innych na kolanach. Z kilkoma udaje się pogadać. Pytamy o szkołę, one o to skąd jesteśmy, jak mamy na imię itp. Co kilka kilometrów kolejne wysiadają na swoich przystankach gdzieś w maleńkich wioskach w środku wyspy. W końcu znów jedzie tylko nasza czwórka. Kiedy dojeżdżamy do przedmieść "Puerto" dosiadają się jeszcze tylko 2 osoby. Kierowca za drobną dopłatą podwozi nas pod same drzwi hostelu, w którym już nocowaliśmy trzy dni temu.
Korzystamy ze słońca i od razu ruszamy na spacer po mieście. Zaczynamy od obiadu. Trafiamy w bardzo fajne miejsce z klasycznym filipińskim grillowanym kurczakiem jako specjalnością lokalu. Sympatyczny właściciel zagaduje nas i opowiada o miejscowych potrawach. Namawia nas żebyśmy po obiedzie poszli na miejscowy targ. Tak też robimy.
Zaraz po wejściu na targ widzimy kilka stoisk z leżącymi na ziemi górami zielonych orzechów kokosowych. Kupujemy sobie po jednym (18 pesos - około 1,4 PLN). Sprzedawczyni maczetą odcina z jednej strony skorupę, robi otwór, wkłada słomkę i orzeźwiający napój gotowy :)
Aż do zmierzchu wędrujemy po targu i okolicznym centrum handlowym. Robimy niezbędne zakupy. Niestety na Filipinach w mniejszych miastach właściwie nie da się płacić kartą płatniczą. Nawet w centrach handlowych. Znajdujemy bankomat Narodowego Banku Filipin. Nieprzyjemna niespodzianka. Do każdej wypłaty z zagranicznego konta (oprócz zwykle około 10 PLN prowizji banku polskiego) trzeba dopłacić 200 pesos (czyli około 15 PLN). Tak więc mnie samo wyjęcie gotówki z bankomatu kosztuje 25 PLN (+ koszty przewalutowania). Resztę wieczoru spędzamy w hostelu robiąc między innymi rezerwacje noclegów na kolejne dni podróży.
Następnego dnia, pobudka o 7:00 rano. Chcemy być na lotnisku około 8:15. Planowany wylot do Manili 10:05. Zdecydowaliśmy się na lot narodowymi liniami Filipin - Philippine Airlines. Bilety były tańsze niż w Cebu Pacific! Za przelot na trasie Puerto Princesa - Manila zapłaciliśmy w sumie po 1100 pesos, czyli około 80 PLN. Jak to zwykle w tradycyjnych liniach lotniczych bywa, w cenę wliczone jest też 15 kg bagażu nadawanego oraz poczęstunek na pokładzie. Na lotnisko szybko dojeżdżamy taniutkim tricyklem.
Szybka odprawa, opłata "terminalowa" 40 pesos (3 PLN) i przechodzimy do hali odlotów. Na filipińskich lotniskach trudno szukać jakiejkolwiek informacji. Często brak też wyświetlaczy z kolejnymi przylotami / odlotami. Na wszelki wypadek pytam jednego z pracowników lotniska o nasz lot. Po minie już widzę, że coś nie gra. Odsyła mnie do check-inu przewoźnika. Wracam więc do hali odpraw. Pracownik check-inu informuje mnie że wylot samolotu zaplanowany jest na 12:00, a nie 10:05. Rzeczywiście, na karcie pokładowej widzę że boarding rozpoczyna się o 11:40. Wygląda na to, że linia lotnicza zmieniła godzinę wylotu. Szkoda tylko, że nie zostałem o tym w żaden sposób poinformowany! Przy zakupie biletu podałem e-mail i numer telefonu. W Manili mieliśmy mieć 4 godziny oczekiwania na kolejny lot. To nasza jedyna "ryzykowna przesiadka" w tej podróży. No i niestety pierwsze poważniejsze spóźnienie samolotu trafiło się właśnie teraz. Jeżeli samolot wystartuje o czasie (12:05) to będziemy mieć około 2 godzin w Manili. Powinno być ok, ale trzeba jeszcze doliczyć czas oczekiwania na nadawany bagaż oraz około 15-20 minutowy przejazd taksówką z Terminalu 2 na Terminal 3. Na szczęście około 11:30 w Puerto Princesa ląduje nasz Philippine Airlines do Manili.
Niespodzianka! Polecimy szerokokadłubowym Airbusem A330 :) (miał być mały A320). Wkrótce meldujemy się na pokładzie. Samolot pustawy - około 30% wypełnienia. Startujemy zgodnie z planem. Wkrótce drobny poczęstunek (wafelek + napój). Lot ma trwać tylko godzinę. Swoją drogą to ciekawe, że linia lotnicza na 1-godzinnej trasie podstawia szerokokadłubowy samolot. To tak jakby LOT z Warszawy do Wrocławia latał Boeingiem 767.
W Manili na szczęście nie musimy długo czekać na bagaż. Szybko łapiemy taksówkę na Terminal 3 (trzeba objechać połowę lotniska). Cena - 350 pesos za 15-20 minut jazdy. Wolne żarty. Udaje nam się wytargować do 200 pesos. Lotniskowi taksówkarze w Manili słyną z naciągania turystów... Na szczęście nasz lot do Kota Kinabalu jest bezpieczny. Kiedy zjawiamy się w hali check-inu mamy jeszcze prawie półtorej godziny do odlotu.
Odprawiamy bagaż, kupujemy jedzenie i ruszamy w stronę "departures". Najpierw kontrola biletu. Potem trzeba wypełnić formularz wyjazdowy z Filipin. Następnie stanowisko opłaty "terminalowej". Niestety potwierdzają się informacje, które już wcześniej do nas docierały. 750 pesos za wylot z Filipin za granicę! Około 60 PLN, czyli tyle ile zapłaciliśmy za bilet z Manili do Kota Kinabalu. Cóż, musimy płacić. Kontrola paszportowa, filipińskie stemple i docieramy do bramki. Boarding za 10 minut. Idealnie! Mija 10 minut, 20, 30... Oczywiście żadnych wyświetlaczy z informacją o opóźnieniu. Od pracownicy lotniska dowiaduję się, że masz lot liniami Cebu Pacific do Kota Kinabalu ma godzinne opóźnienie. W końcu z tej godziny zrobiło się półtorej. Kiedy wsiadamy do samolotu nad lotniskiem właśnie zachodzi słońce. Tym razem lecimy małym Airbusem A319. Planowany czas lotu to godzina i 50 minut. Czas zlatuje bardzo szybko. Po całodziennej podróży jesteśmy zmęczeni. W Kota Kinabalu lądujemy koło 19:00. Jesteśmy na Borneo - jednej z największych i najsłabiej zbadanych wysp na świecie!
komentarze
- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres