Następny przestanek to Gold Coast w stanie Queensland (około 100 km na południe od Brisbane). Dla mnie to przede wszystkim punkt przesiadkowy w dalszej drodze do Azji. Lot Tiger Airways z Melbourne startuje zgodnie z rozkładem. Tym razem nie było żadnych cyrków na lotnisku. Nikt nie ważył mojego bagażu. Po godzinie i 45 minutach lotu ląduję na lotnisku, tuż przy szerokiej, piaszczystej plaży Coolangatta. Wychodząc z samolotu od razu czuję, że przemieściłem się na cieplejszą północ. Temperatura wyraźnie wyższa niż w Melbourne, a powietrze duszne i wilgotne.
Po wyjściu z terminalu uwalniam się od długich nogawek i rękawów. Hostel, który zarezerwowałem położony jest przy samym lotnisku. 10 minut spacerkiem od terminalu. Spora wygoda zważywszy że jutrzejszy wylot do Kuala Lumpur mam o 9:00 rano. Hostel należy do oficjalnej organizacji YHA - Youth Hostels Australia. Czyste, duże, dobrze wietrzone pokoje, darmowe śniadanie, darmowy bus do miasta. Jedyny minus - dość drogi internet. Karta na 24 godziny kosztuje około 28 PLN. Tego dnia z poznanym w hostelu Chińczykiem wybieramy sie obejrzeć słynne wybrzeże Gold Coast. Hostelowy bus dowozi nas do centrum miasteczka Coolangatta. Tak szerokiej plaży chyba nigdy nie widziałem.
Okolica jest mekką surferów. Tuż obok znajduje się słynna miejscowość i plaża Surfers Paradise. Na północnym horyzoncie widać drapacze chmur Gold Coast, a jeszcze dalej Brisbane. Na plaży sporo ludzi. Dziś odbywają się tu jedne z ważniejszych zawodów surfingowych na świecie. Przemierzamy szeroką, piaszczystą plażę kierując się z powrotem w stronę hostelu. Jest pochmurno, powietrze jest bardzo wilgotne.
W pewnym momencie widzimy gromadzące się coraz ciemniejsze chmury. Jedwo uciekamy przed ulewą. Do hostelu docieramy z kilkoma przymusowymi przystankami na przeczekanie ulewy. Po drodze zakupy w miejscowym supermarkecie. Pozbywam się ostatnich dolarów australijskich. Słońce ma się już ku zachodowi. Dzień kończy się grillem organizowanym przez hostel. Koszt - 5 dolarów (około 14 PLN). Świetna okazja na poznanie podróżników z całego świata, no i oczywiście zjedzenie porządnego obiadu :). Jutro rano rozpocznie się kolejny etap mojej podróży. Pierwszy raz lecę do Azji! Za bilet z Gold Coast do Kuala Lumpur (stolicy Malezji) zapłaciłem trochę ponad 200 PLN. Rewelacyjna cena zważywszy na długość lotu - 8 godzin 40 minut. Na lotnisku zjawiam się o 7:00 rano. Wszystko super, ale terminal zamknięty, a w okół nie ma żywej duszy. Nerwowo sprawdzam potwierdzenie rezerwacji. Wszystko się zgadza! 6 marca 9:05 wylot z Gold Coast do Kuala Lumpur. Okazuje się, że dobijam się do terminalu, z którego korzysta tylko Tiger Airways... Około 100 metrów dalej jest dużo większy terminal międzynarodowy.
Odprawa przebiega bardzo sprawnie. Mimo ograniczenia do tylko 6 kg na bagaż podręczny, nikt nie wazy mojego plecaka. Boardning o 8:25. Wracam jeszcze do hostelu na śniadanie :). Po około 40 minutach jestem z powrotem na lotnisku. Dwie kontrole bezpieczeństwa i docieram pod bramkę. Właśnie wylądował Airbus A330 Air Asii. Taki sam model, jak ten którym leciałem z Honolulu do Sydney. Jest jednak różnica w środku. Układ siedzeń 3+3+3. O dziwo samolot nie jest wypełniony do ostatniego miejsca, tak jak to się zdarzało na większości odcinków podczas tej podróży.
Australię żegnam znowu poirytowany miejscowymi cenami. Za 0,6 litrową butelkę najtańszej wody na lotnisku muszę zapłacić 3,6 dolara (około 10,5 PLN). Na lotnisku w Honolulu taka sama woda kosztowała 2 dolary (około 5,5 PLN). Jakby tego było mało, pół-litrowa woda na pokładzie Air Asii kosztuje 3 ringgity czyli około 3 PLN! Pierwszy raz spotykam się z sytuacją, że towary kupowane na pokładzie samolotu sa tańsze niż na lotnisku w kraju wylotu. Lot, poza kilkoma niewielkimi turbulencjami przebiega bardzo spokojnie. Ponad 8 godzin zlatuje dość szybko. Tym razem mam miejsce przy korytarzu, tak więc nie wiem co się dzieje za oknami.
Kiedy wychodzę z samolotu na płytę lotniska, pierwszy raz w życiu czuję prawdziwy "żar tropików"! Gorące wilgotne powietrze powoduje że w kilka sekund pocą mi się ręce. Poznany w samolocie Irańczyk z uśmiechem wita: "welcome to Malaysia!"
komentarze
- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres