Krótkiej wycieczki po Australii ciąg dalszy. Pora na Melbourne. Połączenie kolejowe z centrum Sydney na lotnisko jest bardzo szybkie, wygodne ale oczywiście jak wszystko w Australii - bardzo drogie. Za 20 minutową jazdę trzeba zapłacić około 42 złotych... Autobus jest tylko niewiele tańszy, ale może utknąć w korkach. Do Melbourne lecę liniami Tiger Airways. To najtańsza linia lotnicza latająca po Australii. Jeżeli kupujemy bilety z co najmniej 2-3 miesięcznym wyprzedzeniem, bez problemu znajdziemy miejsca za około 100 PLN w jedną stronę.
Do odprawy zgłaszam się 2 godziny przed wylotem. Stoję w długiej kolejce. Otwarte są tylko dwa stanowiska check-in. Normalna procedura - potwierdzenie rezerwacji, paszport. Pierwszy raz podczas tej podróży, pracownik odprawy prosi o położenie bagażu podręcznego na wagę. Mój niepozornie mały plecak okazuje się ważyć 10,2 kg. Na czole pojawia się pierwsza kropelka zimnego potu. Dozwolona waga bagażu podręcznego to 7 kg. Pracownik odprawy informuje, że muszę nadać bagaż. Wyczuwam dziwną satysfakcję i radość w jego głosie kiedy mówi, że odprawa kosztuje 30 dolarów, czyli mniej więcej tyle ile zapłaciłem za bilet! To co zrobię za chwilę, może nie jest bardzo eleganckie i światowe, ale pozwala zaoszczędzić 30 dolarów australijskich :) Oświadczam, że nie mam zamiaru płacić 30 dolarów za dodatkowe 3 kg bagażu. Przechodzę na bok zwalniając kolejkę. Na widoku tłumu ludzi w terminalu rozpoczyna się cyrk wymuszony przez średnio-sensowne regulacje tanich linii lotniczych. Zakładam na siebie 2 koszulki, bluzę, polar i kurtkę. W kieszenie polaru i kurtki wpycham jedzenie, kable i ładowarki, sprzęt fotograficzny i przybory do mycia. Na koniec wsuwam laptopa w spodnie. Co tu dużo mówić... wyglądam jak idiota ustawiając się z powrotem w kolejce ludzi w shortach i t-shirtach. Do odprawy docieram cały mokry po 15 minutach, z bagażem ważącym około 6-7 kilogramów. Tym razem wszystko w porządku, dostaję boarding pass i wchodzę do hali odlotów. Zdejmuję z siebie wszystkie dodatkowe wartstwy ubrań, rzeczy przepakowuję z kieszeni do plecaka. Mój bagaż znowu waży 10,2 kg, a w kieszeni nadal mam 30 dolarów. Pytanie dlaczego bagaż umieszczony w kieszeni na plecaku jest płatny, a ten w kieszeni na kurtce jest bezpłatny? Po co ograniczenie do 7 kg? Odpowiedź - żeby linia lotnicza mogła sobie dodatkowo zarobić. Sorry, nie tym razem Tiger Airways! :) Wylot bez opóźnień. Airbus A320, jak zwykle podczas tej podróży, wypełniony jest do ostatniego miejsca. Musze przyznać, że w Europie nigdy nie leciałem samolotem ze 100% obłożeniem. Lot do Melbourne trwa około godziny.
Na miejscu kolejne typowo australijska próba naciągnięcia pasażerów na pieniądze. Otóż według informacji lotniskowej do miasta kursuje tylko Skybus - 16 dolarów (około 45 PLN) za około 30 minutową jazdę w jedną stronę! Musze przyznać, że zwyczaje panujace na antypodach zaczynają mnie mocno irytować. Nawet w uważanym za jedno z najdroższych miast na świecie Londynie, z lotniska do centrum można się dostać za jakieś 12-15 PLN, gdzie podróż trwa ponad godzinę! Na szczęście w sparwie Mlebourne zrobiłem mały research w internecie. Znalazłem informację, że niedaleko terminalu jest przystanek miejskiej linii nr 500. Autobusy kursują co jakieś 20 minut. Można nimi w jakieś 15 minut dojechać do stacji kolejowej Broadmeadows. Tam łapiemy wygodny pociąg (kursuje co 20 minut) jadący do samego centrum. Koszt kombinowanego biletu autobus+pociąg - 5,8 dolara! Czas podróży raptem 15 minut dłuższy niż Skybusem. O linii 500 mało kto wie, ze mną z lotniska jechała tylko jedna osoba. Natomiast Skybusy za 16 dolarów wypełnione sa po brzegi niczego nieświadomymi pasażerami. Nie ładnie Melbourne Tullamarine International Airport... Australia zdecydowanie nie jest przyjaznym krajem dla niskobudżetowych turystów. Nie dziwi więc fakt że na miejscu nie spotkałem nikogo z Europy Środkowo-Wschodniej i Wschodniej (oprócz kilku Polaków w Sydney). Hostele wypełnione są głównie Niemcami i Francuzami. Do zarezerwowanego hostelu docieram późnym popołudniem. Wybrałem najtańszą opcję w mieście - Hostel The Nunnery ulokowany jest w starej stylowej kamienicy. Cena za noc - 26 dolarów (dla porównania na Hawajach w Honolulu płaciłem 20 dolarów za noc, z darmowym internetem). Tutaj godzina internetu (nawet wi-fi!) kosztuje 6 dolarów! Nie ma to jak backpackers-friendly prices... Jestem w bardzo klimatycznej dzielnicy Fitzroy. Niska zabudowa, kupa knajpek, restauracji i pubów. Wieczór spędzam na spacerze po okolicy, zakupach w supermarkecie i tradycyjnie... w McDonaldsie (tutaj internet jest za darmo). Następnego dnia jem śniadanie i o 9:30 wymeldowuję się z hostelu. Ruszam na miasto. Następną noc zamierzam spędzić na lotnisku (poranny wylot). Kieruję się do samego centrum. Przechodzę (znowu!) przez Chinatown. Dalej wędruję przez główne ulice Melbourne.
Po drodze mijam miejską bibliotekę, ratusz, dworzec kolejowy. Z mostu na rzece Yarra roztacza się efektowny widok na wieżowce Downtown.
Dalej kontynuuję wędrówkę deptakiem wzdłuż rzeki. Mijam centrum konferencyjne i rozrywkowe. Uwagę zwraca nowoczesna architektura tej części miasta. Bardzo dużo placów budowy. Widać, że Melbourne dynamicznie się rozwija.
Docieram do portu - dzielnicy Docklands. Przez chwilę kropi deszcz. Generalnie cały dzień niebo jest zachmurzone. Szkoda, bo gorzej wyjdą zdjęcia. Bardzo zaskoczyła mnie temperatura! Latem w Australii spodziewałem się ponad 30-stopniowych upałów. Jest jednak koło 20 stopni, wieczorem spadnie do około 16. Docieram do dzielnicy Waterfront. Tutaj królują outlety firm ubraniowych. Nic tu po mnie ;). Do centrum wracam darmowym turystycznym tramwajem, który co 12 minut kursuje na trasie okrążającej ścisłe centrum miasta i port. Do dyspozycji turystów jest też darmowy shuttle bus kursujący między największymi atrakcjami. W Melbourne nie ma słynnych zabytków czy budowli. Na tym polu miasto to zdecydowanie ustępuje Sydney. Wrażenie robi nocna panorama wieżowców widziana z mostu przy Flinders Station.
Do wieczora szwędam się po uliczkach centrum. Tradycyjne pisanie bloga z podróży w McDonaldsie i około 22:00 wybieram się na dworzec kolejowy. Kupuję bilet (zone 1+2) na pociąg i autobus na lotnisko. Po niecałej godzinie jestem na miejscu. Na nocowanie na lotnisku zdecydowałem się zachęcony opiniami z serwisu sleepingintheairports.net. Terminale na noc są otwarte, bez problemu można znaleźć miejsca siedzące. Polecam tunel prowadzący do bramek w terminalu międzynarodowym! Ochrona nie robi żadnych problemów osobom rozkładającym karimaty na podłodze (jest ich kilkanaście). W tej strefie jest cicho (nie ma żadnych zapowiedzi z megafonów) jednym słowem, nic tylko spać ;)
komentarze
- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres