Czas znowu wsiąść w samolot. Kierunek? Antypody! To będzie najdłuższy jak dotąd mój lot. Około 10 godzin nad Pacyfikiem z Honolulu do Sydney. Po drodze po raz pierwszy w życiu przekroczę równik i znajde się na półkuli południowej. Znowu wielkie emocje i wielkie podekscytowanie. Na lotnisko w Honolulu dotarłem po północy. Planowany wylot do Sydney 7:20 rano.
Lotnisko w Honolulu na noc jest niestety zamykane. Za radą pracownika ochrony czas przed odlotem spędzam w strefie z siedzeniami tuż przy siedzibie lotniskowej ochony. Nie jestem sam. Oprócz mnie na poranne loty czeka tam jeszcze kilkanaście osób. Na 3 godziny przed odlotem można już się odprawić. Szybko przechodze przez kontrolę bezpieczeństwa i wchodze do strefu odlotów. Z minuty na minute coraz więcej ludzi. Jak wynika z tablicy informacyjnej, mój lot ma 15 minut opóźnienia. Jakieś półtorej godziny przed planowanym odlotem poczekalnie przy mojej bramce wypełnia przeraźliwy świst silników. To Airbus A330 który właśnie przyleciał z Sydney. Skąd taki hałas wewnątrz budynku? Na lotnisku w Honolulu, z powodu tropikalnego klimatu, w wielu miejscach zamiast ścian jest po prostu barierka bez żadnej szyby.

Poczekalnia wypełniona ludźmi. Czyżby znowu lot ze 100% obłożeniem? Wchodzę na pokład. Pierwszy raz będę leciał szerokokadłubowym samolotem. Układ siedzeń to 2 przy oknie, 4 w środku i znowu 2 przy oknie. Robiąc rezerwację, za niewielka opłatą zarezerwowałem sobie miejsce przy oknie. Boarding zakończony, wszystkie miejsca zajęte! Wzbijamy się w powietrze. Ponieważ JetStar to tania linia lotnicza, wszystkie posiłki i inne udogodnienia sa płatne. Ja zabrałem jakieś jedzenie ze sobą, tak więc nie ma problemu. Tuż po starcie, stewardesy rozdają wszystkim pasażerom australijskie formularze celno-imigracyjne. Właściwie cały lot odbywa się nad Oceanem Spokojnym. Dopiero w jakichś 2/3 trasy dostrzegam w dole wysepki. To wyspy południowego Pacyfiku. Lecę nad Vanuatu i Nową Kaledonią.

Na jakąś godzinę przed lądowaniem, na ekranach w samolocie wyświetlają film o Sydney. Przewodnik po największych atrakcjach, poradnik na temat komunikacji miejskiej itp. Tuż po zakończeniu filmu, ekrany zostają wyłączone, a pilot informuje o rozpoczęciu podejścia na lotnisko w Sydney. Aparat w pogotowiu. Po kilku minutach dostrzegam Sydney! Przelatujemy tuż nad lotniskiem, czyżby kółko nad miastem? Tak! Za chwilę za moim oknem ukazuje się centrum miasta z portem i operą jak na dłoni!


Warto było zapłacić te kilka złotych za miejsce przy oknie z tej strony samolotu! Po kilku minutach Airbus A330 dotyka kołami pasa lotniska w Sydney. Kontrola paszportowa trwa około 15 sekund. Zupełnie inna historia niż w Stanach. Stempelek do paszportu i jestem w Australii. Podążam za instrukcją najtańszego dojazdu do centrum, którą dostałem w potwierdzeniu rezerwacji hostelu. Znaleźć informację turystyczną na lotnisku i kupić za 12 dolarów bilet na busa, który na żądanie zatrzymuje się pod samym hostelem. 12 dolarów australijskich (podobny kurs do USD) to sporo pieniędzy! W internecie jednak nie znalazłem żadnej tańszej opcji, tylko pociąg za 16 dolarów... W informacji turystycznej okazuje się, że bus, który jedzie tylko około 25-30 minut kosztuje 16 dolarów - około 45 PLN w jedną stronę! Z bólem serca kupuję bilet. W Warszawie za taką samą trasę z Okęcia płaci się 2,8 PLN czyli około 1 dolara! Jakby tego było mało, bus po drodze zatrzymał się jeszcze na jakieś 20 minut na terminalu krajowym... Później okazało się, że informacja turystyczna na lotnisku oraz hostel mnie wykiwali. Można było złapać tego samego busa na własną rękę przed terminalem za 10 dolarów. Uczymy się na błędach... W końcu docieram do hostelu ChiliBlue położonego w dzielnicy Kings Cross (coś w rodzaju Soho w Londynie). Melduję się i lokuję w niezbyt przyjemnym, muszę przyznać, małym dusznym pokoju. Cóż, coś za coś. Za nocleg płacę ok. 24 dolary, a jestem jakieś 15 minut spacerem od ścisłego centrum Sydney. Tego dnia jestem na tyle zmęczony, że robię tylko spacer po najbliższej okolicy. Zaopatruję się w supermarkecie i już po ciemku wracam do hostelu. Pierwszy raz spotykam się ze zwyczajem płacenia kaucji (aż 20 dolarów!) za zestaw naczyń i sztućców. Zwykle w hostelach są one normalnie dostępne w kuchni. Plan na następny dzień jest prosty - cały dzień zwiedzania Sydney. Rano ruszam na miasto. Jest pochmurno, ale ciepło. Kieruję się w stronę CBD - Central Business District.

Lubię wejść od razu do centrum wielkiego miasta. Z mojego hostelu to jakieś 15 minut spaceru. Znowu wieżowce, biura, hotele. Sporo zieleni.

Przemierzam gąszcz wieżowców kierując się w stronę najsłynniejszego miejsca w Sydney - do budynku opery. Super uczucie zobaczyć na żywo coś, co tyle razy widziałem tylko na obrazkach. W tle również słynny, okazały most Sydney Harbour Bridge.



Pod operą miła niespodzianka. Spotykam trzy dziewczyny z Polski! Serdecznie pozdrawiam :)! Tego samego dnia, na ulicy usłyszę polski język jeszcze ze 4 razy. Spaceruję po starej dzielnicy The Rocks i po czym przechodzę ulicą George Street w stronę Darling Harbour. Po drodze natrafiam na kolejny słynny element krajobrazu Sydney - kolejkę miejską Monorail poruszającą się na jednej szynie nad głowami przechodniów.

Z Darling Harbour kieruję się w stronę kolejnego już napotkanego w tej podróży Chinatown. Do tej pory również w Londynie, Nowym Jorku, Waszyngtonie, Seattle i Honolulu. W Sydney to głównie jedna ulica z masa restauracji, sklepów i salonów masażu.

Powoli robi się ciemno. Zanurzam się jeszcze raz w ruchliwe ulice CBD i wracam z powrotem do hostelu przecinając dzielnicę o wdzięcznej nazwie Woolloomooloo. Następnego dnia na dokończenie zwiedzania mam czas tylko do południa. Około 14:00 wylatuję do Melbourne! Kolejna drobna zmiana wcześniej zaplanowanej trasy :) (z Sydney miałem lecieć prosto do Gold Coast bez odwiedzin w Melbourne). W ciągu kilku godzin jakie mi zostały w Sydney, z dwoma koleżankami z hostelu wybieram się jeszcze raz pod operę. Zrobiła się piękna pogoda! Będą lepsze zdjęcia. Tym razem zamiast przez CBD tak jak wczoraj, idziemy przez wzdłuż nabrzeża i ogrodu botanicznego. W pewnym momencie wyłania się przed nami zapierający dech w piersi widok na wieżowce centrum Sydney, operę i Sydney Harbour Bridge.


Obowiązkowa sesja fotograficzna. Tuż przed operą przecinamy piękny park. Pierwszy raz widzę dziko żyjące na wolności papugi. Pod operą rozstaję się z towarzyszkami porannego spaceru i udaję się w stronę dworca kolejowego. Po drodze mijam ratusz.

Do odlotu do Melbourne zostało tylko około 3 godzin. Z żalem, że tak krótko żegnam się z pięknym, efektownym Sydney.
komentarze
- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres- Odpowiedz
Adres